Cudze chwalicie, swego nie znacie. Banał, prawda? Kiedyś znajomy ze Szwajcarii zapytał mnie jacy są wschodni sąsiedzi Polski...sądził, że skoro urodziłam się na wschodzie Polski, to kraje ościenne znam przynajmniej nieźle. Zdziwił się mocno gdy powiedziałam mu, że nigdy nie byłam ani na Ukrainie, ani na Litwie, ani na Białorusi ani tym bardziej w obwodzie kaliningradzkim. Dla niego było normalne że podróże zagraniczne zaczyna się od najbliższych sąsiadów - dla mnie (a raczej dla moich rodziców) oczywiste było to, że jeśli już pojawiała się możliwość wyjazdu za granicę, to tylko na zachód, nigdy wschód. No cóż....pora zawalczyć z przyzwyczajeniami i odwrócić się o 180 stopni.
Jakiś czas temu wpadłam na genialnego posta Styledigger i popukałam się w czoło! Jak to możliwe aby żyć niemal 20 lat obok i nie znać Biebrzy? To znaczy znać, znałam, nawet raz tam byłam na krótkiej, jednodniowej wycieczce, ale jakoś niewiele wtedy zapamiętałam....nigdy nie wróciłam, nigdy bardziej się nie zainteresowałam. Tak więc dzięki Bogu za 'durne' blogi szafiarskie o szmatkach i pierdołach - jeden z najwartościowszych blogów wywodzących się z szafy:) zainspirował mnie do zorganizowania Wyprawy w Poszukiwaniu Łosia. Zainspirował, ba! można nawet powiedzieć, że sprowokował do skopiowania bo mam nawet identyczne zdjęcie na Długiej Luce na bagnie Ławki. Inne blogerki kopiują stylizacje, ja kopiuję sytuacje:)
Wyprawa była rodzinna, ze względu na kleszcze i podmokłe tereny niestety bez psa. Były bagna, mgła, lekka mżawka, kanapki, herbata z termosu i co najważniejsze wypatrywanie łosi - jak dla 2 letniego dziecka i 30 letniej kobiety moc atrakcji. Do tej pory uśmiecham się na samo wspomnienie Leny brodzącej w kaloszach po błocie i wołającej "Łosiu chodź! łosiu chodź!" (niestety nadaremno, łosia nie spotkaliśmy, ale to tylko kolejny powód aby tam wrócić).
Tereny Biebrzańskiego Parku Narodowego o tej porze roku są niesamowite: lekka mgła tylko dodawała bagnom uroku, deszcz nie przeszkadzał, ale dopełniał klimatu posępności i osamotnienia. Pusto, cicho...nie pamiętam już kiedy byłam tak sama, jak wtedy gdy weszłam na 400metrową kładkę wgłąb bagna.
Warto przeżyć.