Bieszczady to miejsce kultowe, które odwiedziłam do tej pory tylko dwa razy, a które mam cholerną ochotę poznać lepiej. Gdyby nie fakt, że z Warszawy jest tam bardzo daleko, to pewnie bywałabym tam przynajmniej raz w miesiącu. Po tym jak posypały się moje ambitne plany na Sylwestra postanowiłam, że przynajmniej początek roku będzie wyjątkowy:) Zakupiłam przepiękny kalendarz, Pan Kalendarz i zanotowałam na jego pierwszych stronach właśnie wypad w Bieszczady. Totalnie spontaniczny, tuż po Nowym Roku. Ambitnie podchodząc do sprawy postanowiliśmy pojechać całą rodziną, czyli zarówno z Leną jak i psem. Ambitnie.
Na pierwszy rzut postawiliśmy sobie największe (jak dla nas) wyzwanie czyli Połoninę Caryńską. Oczywiście ja, jak to ja, nie sprawdziłam dokładnie i na miejscu okazało się że psy mają zakaz wstępu do całego Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Zaryzykowaliśmy i psa jednak zabraliśmy bo nie było możliwości aby ją gdziekolwiek zostawić na cały dzień. Na miejscu okazało się, że zakaz zimą jest wirtualny i nikt go nie egzekwuje ale ja jednak byłam w lekkim stresie, że zaraz ktoś nas złapie albo że pies przyciągnie wilki (naczytałam się dziwnych opowieści z neta) i na następne wyprawy do BPN psa zabierać już nie będę.
Nasza druga przeszkadzajka to Lena, która oczywiście podejścia na Połoninę Caryńską nie dała by rady pokonać sama więc 90% trasy pokonała na moich plecach w nosidle Tula. Byliśmy na to przygotowani i mimo, że było ciężko to dzielnie ją dźwigałam. Nie przewidzieliśmy tylko jednego - ciepłego obuwia dla Leny:( Na szczycie warunki były diametralnie inne od tych na dole: mgła, wiatr, śnieg, mróz. To wszystko + brak ciepłych butów spowodował, że ta wpadła w histerię i mimo usilnych prób nie udało nam jej się uspokoić. Ponieważ widoczność i tak była niemal zerowa, a my przez nasze żółwie tempo z Leną, psem i naszą kondycją daleko poza założonym planem, to postanowiliśmy zawrócić obawiając się aby nie zastał nas wieczór w górach.
Żałuję bardzo, że nie udało nam się przejść całej trasy ani zobaczyć czegokolwiek ze szczytu ale już schodząc obiecałam sobie, że powrócę tam na wiosnę - bez psa i lepiej przygotowana!
Nasze kolejne trasy były bardziej lajtowe i już nie tak pełne dramatyczne zwrotów akcji, co nie zmienia faktu, że równie fajne. Poszukiwaliśmy zaginionych wsi i oglądaliśmy rozgwieżdżone niebo nocą (coś niesamowitego!). Wieczory to kominek, grzaniec i scrabble. Nic nadzwyczajnego, a jednak przyjemne.
Mimo, że wyjazd z psem i 2-letnim dzieckiem w góry w styczniu jest jednak dość męczący to ja baterie naładowałam i dziś zasiadłam do pracy pełna zapału i chęci:) A w Bieszczady wrócę jeszcze z pewnością dlatego jestem otwarta na wszelkie podpowiedzi i sugestie co do tras i miejsc, które warto zobaczyć.Z góry dziękuję!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
UWAGA
Wszystkie zdjecia zamieszczone na tej stronie chronione są prawem autorskim. Przetwarzanie i publikacja w jakiejkolwiek formie bez zgody autorki jest zabronione.
Chcesz ich użyć? Zapytaj: rozneladnerzeczy@op.pl
Chcesz ich użyć? Zapytaj: rozneladnerzeczy@op.pl
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńwspaniały wypad, zresztą każdy spontaniczny wypad taki jest :D i to prawda w bieszczadach jest najbardziej rozgwiezdzone niebo jakie kiedykolwiek widziałam
OdpowiedzUsuńByłam w tym roku na Połoninie Caryńskiej, ale też nie widziałam widoków, bo szczyt opanowało połączenie mgły u chmur, było wietrznie, mokro i nic nie było widać! Na szczęście kolejne dni były bardziej słoneczne :) http://www.rykoszetka.com/2013/09/na-tropie-przygody-bieszczady.html
OdpowiedzUsuńSuper zdjęcia! :)
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńByliśmy z mężem w zeszłym roku w Chorwacji i tak po wszystkich parkach narodowych po jakich mieliśmy okazje chodzić, można było wchodzić z psami. Dziwi mnie za to, że w Polsce wszędzie absolutnie są zakazy, bo to nie tylko o Parki Narodowe chodzi, ale też o ogrody botaniczne i różnego rodzaju parki i skwerki... Przecież wzięłabym kupę ze sobą :)
OdpowiedzUsuńz tego co czytałam to chodzi o zaburzenie ekosystemu przez obecność zwierzęcia które żyje w zupełnie innych warunkach...że może przytargać jakieś choroby, wirusy, pasożyty, które są groźne dla dzikich zwierząt. coś w tym stylu... a podobno też dzikie zwierzęta ludzi raczej unikają ale na zwierzę takie jak pies mogą się rzucić (jak biega np luzem)
Usuńa ja sprawdziłam wczesniej i przez to ze moje pierwsze dziecko psie juz istniało w pył rozsypało sie moje marzenie o podrózy poslubnej w Bieszczady.Moze ja sie nie znam ale co tylko w Bieszczadach jest taki super unikalny ekosystem który pies moze zniszczyc? bo sa Parki narodowe w Polsce gdzie mozna psy zabierac....no dobra nie to nie nie bede sie pchała na siłe tam gdzie mnie nie chcą.powiem wam tylko ze czasem sie pies przydaje oj przydaje-moj wujek miał bliskie spotkanie z niedzwiedziem na Słowacji..jakby nie to ze akurat zabrał psa( a nie zawsze go zabierał) juz by go pewnie nie było...
OdpowiedzUsuńja nie wiem czy mój pies by mnie obronił...Tośka jest dość uległa i spokojna....ale, ale - wracając do meritum: w Bieszczady można z psem, nie można tylko do Bieszczadzkiego Parku Narodowego a to nie o samo:) jest sporo szlakó na które legalnie z psem można się wybrać, tyle że chyba nie powinno się go spuszczać ze smyczy
UsuńHe he ,moze na razie jest dosc uległa i spokojna bo do tej pory nic nie zagrazało jej stadu:-D ja nie jestem z tych co wszedzie psy wlecza za soba mam go gdzie zostawic ale juz sprawdzilismy ze psina wytrzymuje bez nas 2-3 dni (zreszta nawet jak została ze mną w domu a mój maz wyjechał na delegację to tydzien nie jadła:-((( ) a ze wzgledu na ilosc km nam sie nie opłaca jechac w góry na 2-3 dni.
Usuńco do dyskusji ponizej-punkt widzenia zalezy od punktu siedzenia -dla mnie np skrajna nieodpowiedzielanoscią jest zabieranie niemowlecia do galerii handlowych i wozenie go po pare godzin zamiast we wózku to w foteliku. to dopiero jest lans!!!!
ps Robaczku poprosze o wiecej Twojego lansu:-D
Usuń:) Tośka wytrzymuje bez nas i 2 tygodnie, ale zawsze jak jadę w dzicz to nie mam sumienia jej zostawiać bo wiem, że z chęcią by się wybiegała... co do galerii - zgadzam się w 100%. zawsze mam wyrzuty sumienia gdy muszę tam zabrać lenę bo ona świra dostaje po takiej wizycie (od przebodźcowania), a co dopiero niemowlę:/
UsuńTo skrajnie nieodpowiedzialne zabrać dziecko w takie miejsce o takiej porze
OdpowiedzUsuńbo?
Usuńbo zimno, bez butów właściwych i ogólny pomysl, żeby się polansować na blogu wyjazdem w knieje. idz w swojej wsi na pole - będzie to samo...
OdpowiedzUsuńno tak, w tych ekstremalnych temperaturach rzędu 6 stopni na dole, -5 na górze małe dziecko to skrajna nieodpowiedzialność! ech, co za czasy nastały że wyjazd w góry uważany jest za lans. Dla Twojej wiadomości aparat na ten wyjazd pożyczyłam 5min przed wyjazdem od sąsiadów, gdybym sobie o tym nie przypomniała żadnych zdjęć na blogu by nie było. Ot i cały perfidny plan wyjazdu w celu lansowania. ps. jedyne czego żałuję to fakt, że nie zabrałam Lenie przed wyjściem na trasę butów zimowych. A miałam je tuż obok, w samochodzie w Ustrzykach.... pozdrawiam
UsuńMatko ile jadu się tu wylało! Wszyscy krytykujący są oczywiście idealni. Dziękuję Ci Robaczku, że opisałaś swój wypad w Bieszczady łącznie z informacją o dobraniu złych butów dla Leny i tej kwestii z psem. Jesteśmy ludzmi i popełniamy błędy. A ten blog nie jest jak z reklamy, tylko jak z życia! I za to m.in. go lubię. A Twoje informacje Robaczku mogą tez być przestrogą dla czytających - o czym powinniśmy pamiętać, jak wybieramy się w takie miejsca. Dziękuję i oczywiście życzę powrotu w te piękne miejsca! Pozdrawiam ciepło:)
OdpowiedzUsuńbardzo dziękuję za mądry komentarz!
Usuń